poniedziałek, 17 lutego 2014

Rozdział 13

Postanowiłam nie czekać dłużej tylko od razu pójść do Marco i z nim porozmawiać. Myślałam, że zemdleję na jego widok. I tak byłam dość zestresowana, jednak on stojący półnagi wcale mi stresu nie odejmował.
- Iga?! Co ty tutaj robisz?! - niemalże krzyknął.
- No cześć Marco. Chyba jestem ci winna rozmowę.. - powiedziałam niepewnie.
- Taa..teraz raptem chcesz rozmawiać. Szkoda, że wcześniej nie przyszło ci to na myśl.
- Kiedy miałam to zrobić? Widziałeś przecież , że spieszyłam się na samolot.
- A telefon, internet? Z Marcelem jakoś mogłaś się skontaktować a ze mną już nie?
- Marco, o co ci chodzi? - spytałam, gdyż kompletnie nie rozumiałam jego reakcji. Nie widziałam go jeszcze tak złego...
- O co mi chodzi?! O co tobie chodzi! Pojawiasz się po dwóch miesiącach jak gdyby nigdy nic i jeszcze chcesz ze mną rozmawiać! Nie bądź śmieszna. Pomyślałaś chociaż raz, jak ja się czułem kiedy zostawiłaś mnie tam na lotnisku? Ja ci powiedziałem szczerze, co czuję, że mi na tobie zależy a ty co? Rzuciłaś mi zwykłe 'żegnaj' i odwróciłaś się plecami. - dalej krzyczał, przez czułam się jak skrzyczana przez rodzica za stłuczony wazon.
- Wiem co zrobiłam i przepraszam cię za to. Dlatego tu przyszłam bo chciałam ci to wszystko wyjasnić...
- Nie musisz mnie przepraszać. My już nie mamy ze sobą o czym rozmawiać ani co wyjaśniać. Przykro mi. Swoją drogą pomyliła ci się chyba Anglia z Niemcami. Zresztą, nieważne.. - odpowiedział zimnym tonem i wszedł do domu zamykając za sobą drzwi. Jeszcze nigdy nikt mnie tak nie potraktował, było mi strasznie żal , że tak to wszystko wyszło... Nie liczyłam, że rzucę mu się w ramiona a on będzie na mnie czekał, ale  na pewno nie sądziłam, że tak mnie potraktuje. Łzy same płynęły mi po policzkach, ale mam na co zasłużyłam. To moja wina i tylko moja... Na jego miejscu pewnie zrobiłabym to samo... Szczerze to nawet nie jestem na niego zła, chociaż mógł zrobić to bardziej delikatnie... Nawet nie zauważyłam, że nadal stoję pod jego drzwiami, szybko otarłam łzy i wróciłam do swojego obecnego miejsca pobytu. Coraz mniej ta praca mi się tu podoba. Wizja częstego spotykania Marco jakoś nie wzbudzała we mnie radości, tym bardziej po dzisiejszej rozmowie.

*MARCO*

Sam nie wiem co we mnie wstąpiło, że tak na nią nakrzyczałem. Wiem, że miałem rację, ale wiem też, że ją zraniłem. Kiedy wszedłem do domu widziałem jak stała i płakała. Było mi jej cholernie szkoda, ale nie mogłem wyjść z powrotem do niej. Wszystko we mnie buzowało, musiałem to w końcu z siebie wyrzucić, szkoda, że akurat trafiło na Igę. Kiedy ją zobaczyłem wszystkie myśli o niej powróciły, tamten pocałunek, ale też cholerna złość za ten wyjazd, która w tamtym momencie była większa niż wszystkie inne uczucia. Postanowiłem jak najszybciej pójść do Marcela, wiem, że umówiliśmy się na 20 ale muszę mu o tym powiedzieć.
- A ty co, już się za mną stęskniłeś? Chyba o 20 mieliśmy iść. - powiedział, kiedy wparowałem do jego mieszkania bez pukania.
- Bardzo śmieszne. Gadałem przed chwilą z Igą.
- Dzwoniłeś do niej? Co u niej, jak praca?
- Nie, nie dzwoniłem i nie wiem jak praca.
- No to jak z nią gadałeś? To na pewno było ona? - pytał z coraz większym zdezorientowaniem.
- Tak, na pewno. Była u mnie! - już niemal krzyknąłem.
- Że co?! Co ty gadasz, ona jest przecież z Anglii.
- Nie jest w żadnej pieprzonej Anglii, jest tutaj. I to chyba jednak ona wchodziła z walizką do Edmunda. Chciała ze mną porozmawiać, a ja potraktowałem ją jak ostatnią... no wiesz. Wykrzyczałem jej co o tym myślę, zachowałem się jak ostatni kretyn.. Ale byłem wtedy tak wściekły, że sam nie wiedziałem co robię ani co mówię. - opowiedziałem jednym tchem ignorując jego wtrącenia typu " Co ty gadasz?" , "Serio?" . Usiadłem na kanapie i schowałem twarz w dłoniach.
- Oj Marco, Marco. Nawet jeśli byłeś zły, mogłeś inaczej to rozegrać, wysłuchać chociaż co ma ci do powiedzenia. Powinieneś ją przeprosić, nawet jeśli to ty miałeś rację.
- Wiem, że muszę ją przeprosić, ale wątpię żeby w ogóle chciała mnie  widzieć. Jak zamknąłem jej drzwi przed nosem to widziałem później jak stała i płakała.
- Dziwisz się jej? Bo ja nie. Ale próbuj, kup jakieś kwiaty czy coś.
- A nie możesz ty z nią pogadać? Mieliście dobry kontakt jak tu była, teraz przecież też dzwonicie czy coś. Może mógłbyś ją jakoś udobruchać? - spytałem z nadzieją w głosie.
- No i co jeszcze, sam sobie tego piwa nawarzyłeś więc sam go wypijesz. Jesteś moim przyjacielem, ale tę sprawę musisz rozwiązać sam. Bez urazy ale.. bardziej skończonego idioty od ciebie nie znam. - zaśmiał się i uderzył mnie przyjacielsko w ramię.
- Dobra, idę po jakieś kwiaty. Piwo wieczorne aktualne. Nara przyjacielu od siedmiu boleści. - pożegnałem się i tym razem on dostał ode mnie przyjacielskiego kopa.


*IGA*

Na szczęście pan Edmund nie zauważył mojej zmiany w humorze, więc nie musiałam niczego tłumaczyć. Postanowiłam trochę posprzątać. W ciągu dwóch godzin od tego "incydentu" zdążyłam już trochę ochłonąć, przestałam o tym myśleć. Kiedy kończyłam sprzątac kuchnię, starszy pan zawołał mnie, mówiąc że mam gościa. Ja gościa? Może Cathy dowiedziała się, że jestem i przyszła mnie odwiedzić? Byłoby super. Jednak to nie była Cathy. W drzwiach widziałam jedynie wielki bukiet czerwonych róż, po czym usłyszałam:
- Wiem, że to pewnie nie zrekompensuje mojego zachowania, ale chciałbym cię na prawdę bardzo przeprosić.
Zza kwiatów wyłonił się Marco z nieśmiałym uśmiechem na twarzy.
- W sumie miałeś rację, my już nie mamy ze sobą o czym rozmawiać. - powiedziałam, widząc jego zdezorientowanie na twarzy.- Dzięki twojej dosadnej wypowiedzi zrozumiałam to. A kwiaty są bardzo piękne, możesz je dać swojej blond dziewczynie. Pa Marco. - odwróciłam się, zamykając drzwi. Kątem oka zauważyłam jego zaskoczoną, ale również pełną smutku twarz. Nie mogłam się złamać. Dręczyły go pewnie wyrzuty sumienia, dlatego tu przyszedł. Nie będę więcej komplikować naszego życia, im prędzej o siebie zapomnimy tym lepiej.
Pan Edmund stał przyglądając się tej sytuacji, po czym spytał kiedy wróciłam do swoich obowiąków:
- Iga, coś się stało? Pokłóciliście się? Jeśli oczywiście mogę spytać..
- Nie, nic się nie stało. - odpowiedziałam z uśmiechem na twarzy. - Po prostu pora trzeba wrócić do rzeczywistości, nieważne jak brutalnej. Wszystko jest w jak najlepszym porządku.

___________________________________________

 Nie będę nikogo prosić o komentarze, bo to i tak nie działa. Wyświetlenia rosną, może nie w ekspresowym tempie, ale zawsze. Mnie to wystarczy, więc nawet dla tych 5 osób będę tu pisać. Pozdrawiam wszystkich czytających :)

poniedziałek, 10 lutego 2014

Rozdział 12

Jechaliśmy do tej osoby, której miałam pomagać i spędzić najbliższe trzy miesiące. Czułam ścisk w żołądku, gdyż pamiętałam okolicę w której obecnie byliśmy. Mieszkał tu Marco Reus i Marcel.
- Jak nazywa się właściwie ta osoba, u której będę? - spytałam mojej szefowej, gdyż chciałam mieć pewność co do moich myśli.
- Nazywa się Edmund Nowak, ma 57 lat. Jest Polakiem więc nie będziesz miała trudności z językiem. Zgłosił się do naszej agencji niedawno. - odpowiedziała a mnie zmiękły kolana. Moje przeczucia się ziściły. Czyli przez najbliższy czas będę sąsiadką osoby, o której chciałam w końcu zapomnieć. Po prostu super.

Pan Edmund czekał już przed domem. Kiedy mnie zobaczył, uśmiechnął się , ale miałam wrażenie, że mnie nie poznał. I tak też było. Powiedziałam mu, że już się znamy i skąd, na co on uściskał mnie życzliwie i zaprosił do środka.
- Co tam u ciebie słychać? Zrobić ci herbaty? - spytał.
- Po proszę. Powiedzmy, że wszystko w porządku. Nie dostałam się na studia więc zdecydowałam się znaleźć sobie pracę. No i znalazłam się tutaj. A jeśli mogę spytać, dlaczego zdecydował się pan na pomoc? Mówił pan, że ma tutaj syna, wnuków.
- Widzisz, mój syn z rodziną wyjechał za granicę na stałe. Nie chciałem obarczać go swoimi problemami, chciałem żeby się rozwijał i robił to co chciał, nie musząc patrzeć na mnie. Innej rodziny nie mam, więc nawet nie mogłem wrócić do Polski, bo do czego? Ale cieszę się, że akurat trafiłem na ciebie. Przygotowałem ci pokój. - uśmiechał się.
- To w takim razie co należy do moich obowiązków? - odwzajemniłam uśmiech.
- Wiesz, za wiele nie wymagam. Jestem już stary, trochę choruję i mam problemy z poruszaniem się. Chciałabym abyś zrobiła zakupy, posprzątała. Wiesz, takie bieżące sprawy których ja już zrobić nie mogę.
- To w takim razie, już się cieszę na współpracę.- odpowiedziałam i poszłam rozpakować się do mojego nowego pokoju.

*MARCO*

Właśnie wracałem z treningu, kiedy do mojego sąsiada wchodziła jakaś młoda dziewczyna z walizką. Nie powiem, zaciekawiło mnie to, gdyż wiem, że nie ma żadnej córki ani tak dużej wnuczki. Była łudząco podobna do Igi... ale to chyba niemożliwe, aby to była ona. Zresztą, nie ważne. U mnie w domu oczywiście siedział Marcel, który czuł się tam już jak u siebie. Postanowiłem zapytać go o widzianą przeze mnie sytuację:
- Ty, u Edmunda będzie mieszkał ktoś nowy czy co?
- Co? Nie wiem, a czemu pytasz?
- Widziałem przed chwilą jakąś dziewczynę, wyglądało jakby się tam wprowadzała czy coś, bo szła  z walizką. 
- Nie wiem, nie widziałem.  Znajoma jakaś?
- Nie śmiej się, ale wyglądała dosłownie jak Iga.
- Niemożliwe, ona wyjechała do Anglii do pracy.
- A ty skąd o tym wiesz? - spytałem zaciekawiony.
- Dzwoniłem do niej kilka dni temu i mi powiedziała. Pytała też o ciebie.
- Spoko. Idziemy wieczorem na piwo? - zignorowałem jego informację, gdyż już nie chciałem ciągnąć jej tematu. Było minęło. Życie toczy się dalej. Iga to już zamknięty rozdział w moim życiu, mimo, że trwał tylko chwilę. Czasem o niej jeszcze myślę, chyba dalej mi na niej zależy ale co z tego, nawet jej tu nie ma i prawdopodobnie już nie będzie. Czuję też poniekąd złość na nią, że pozwoliła się zbliżyć a później zostawiła niemalże bez słowa..
- Możemy iść, ale nie wychodzisz nigdzie ze swoją blond pięknością Simone? - zadrwił. Wiem, że jej nie lubi ale nie musi tego okazywać na każdym kroku.
- Nie, pojechała do rodziców. O 20 możesz po mnie wpaść.
- Spoko. - odpowiedział i wyszedł a ja postanowiłem wziąć prysznic. Po jakiś 30 minutach ktoś dzwonił do drzwi, więc okryłem się samym ręcznikiem i poszedłem otworzyć. Dobrze, że nie trzymałem niczego w dłoniach, bo bym upuścił na widok gościa..
- Iga?! Co ty tutaj robisz?!

piątek, 7 lutego 2014

Rozdział 11

2 miesiące później...



W ciągu tych dwóch miesięcy sporo się wydarzyło w moim życiu. Niestety więcej złego niż dobrego. Ale od początku... Po powrocie miałam rozmawiać z Kubą o jego 'uczuciach' do mnie i muszę przyznać, że poszło łatwiej niż sądziłam. Powiedziałam mu, że niestety nic do niego nie czuję i że chcę się z nim jedynie przyjaźnić, tak jak to było do tej pory. Ku mojemu zaskoczeniu mój przyjaciel przyjął to ze spokojem i oznajmił mi, że wygłupił się z tym wyznaniem i że tak na prawdę kocha mnie jedynie jak siostrę. Do dzisiaj się przyjaźnimy i nie ma między nami niezręczności przez tę sytuację. W międzyczasie też dowiedziałam się, że nie dostałam się na studia i praca, o której wspominała mi Magda jeszcze w kiedy byłam w Niemczech również nie wypaliła. Jednym słowem zostałam bez studiów i pracy. Jasne, można sobie zadawać pytanie dlaczego nie składałam papierów w drugiej turze, otóż na uczelni wybranej przeze mnie nie ma drugiej tury, chyba, że na zaoczne co całkowicie odpadało. Inna szkoła nie wchodziła w grę gdyż było już za późno. No i najważniejsze...Marco. Miałam nadzieję, że przez ten czas przestanę o nim myśleć, niestety, nic z tego. Oglądałam jego zdjęcia w internecie, oglądałam wywiady, mecze gdyż Bundesliga już ruszyła, sama się katowałam jego widokiem i nie mogłam przestać...Jeśli chodzi o kontakty z Dortmundu to jednak się nie urwały, pisałam czasami z Cathy lub Lisą. Tak pokrótce wyglądały te dwa miesiące.

Siedziałam przed komputerem poszukując jakiś ofert pracy, gdyż postanowiłam odpuścić sobie ten rok i zacząć studia w przyszłym. Moim oczom ukazało się ogłoszenie o wyjeździe za granicę w celu opiekowania się starszymi ludźmi. "Czemu nie? " pomyślałam i zadzwoniłam. Dowiedziałam się, że wykształcenie nie jest najważniejsze i matura absolutnie wystarczy a jako, że mam 19 lat nie przydzielą mi obłożnie chorego tylko człowieka, któremu trzeba pomóc w zakupach, sprzątaniu itp. Uzgodniłam wszystko z mamą, zgodziła się i postanowiłam zadzwonić ponownie, w celu uzyskania bardziej szczegółowych informacji.
-Dzień dobry, nazywam się Iga Chlebicka i miałam zadzwonić w sprawie pomocy starszym ludziom. - powiedziałam, nie ukrywając stresu.
- Tak tak, pamiętam. Są dwa miejsca które mogę ci zaproponować, Niemcy lub Anglię.
- Zdecydowanie Anglia. - odpowiedziałam mając na uwadze to, że Niemcy wzbudzały we mnie negatywne emocje z wiadomego powodu...
- Dobrze, zatem wyjazd jest za dwa dni, dokładny adres wyślemy ci mailem. Spotkamy się na lotnisku i wtedy jeszcze powiem ci co i jak. Więc do zobaczenia. - pożegnała się 'moja szefowa' i odłożyła słuchawkę.
Zaczęłam się zastanawiać czy aby na pewno dobrze robię, ale co ja miałam do stracenia? Nic. W Polsce bym przesiedziała ten rok albo w domu albo w marnie płatnej pracy. Zaczęłam powoli przygotowywać do wyjazdu, kiedy zadzwonił mój telefon. Myślałam, że to ta kobieta o czymś zapomniała, ale to był...Marcel?!
- Halo? - spytałam niepewnie.
- Halo? No cześć Iga, co tam u ciebie słychać?
- Cześć Marcel. Zaskoczyłes mnie tym telefonem, dawno się nie odzywałeś.
- No wiem, ale wiesz, międzynarodowe rozmowy jednak kosztują. - odpowiedział i zaczęliśmy się śmiać.
- Uważaj, bo teraz tez zbankrutujesz. A co do twojego pytania, u mnie hmm... może być. Wyjeżdżam do Angllii za dwa dni do pracy.
- Ale jak to? Miałaś studiować?
- No tak, ale nie przyjęli mnie. Nie chce o tym rozmawiać. A co tam u .. Marco? - spytałam niepewnie.
- Marco..hmm.. ciężka sprawa. Na początku jak wyjechałaś był nie do życia, czepiał się wszystkich o wszystko. Ale teraz.. już się pogodził z twoim wyjazdem i można powiedzieć, że zaczął żyć.
- Ma kogoś? - spytałam cholernie bojąc się odpowiedzi.
- Oficjalnie chyba nie, ale widziałem go nieraz z jakąś blondynką. Przykro mi, serio, ale ty chyba też powinnaś już o nim zapomnieć. Myślałem, że uda wam się ale cóż, chyba się myliłem.
- Wiem wiem, dobra, muszę kończyć. Odzywaj się częściej, pa. - nie czekając na jego odpowiedź rozłączyłam się. Marco kogoś ma... zrobiło mi się żal, nawet nie spostrzegłam kiedy po moim policzku popłynęła łza...

Do wyjazdu zostało kilka godzin, spakowana czekałam na taksówkę, kiedy dostałam telefon od szefowej.
- Dzień dobry, mam dla ciebie nie miłą wiadomość. - oznajmiła mi.
- Co się stało?
- Widzisz, ta rodzina w Anglii rozmyśliła się z pomocy i jednak nie polecisz tam. Przepraszam, że tak w ostatniej chwili ale sami dopiero dostaliśmy wiadomość.
- Aha... to znaczy, że zostałam bez pracy...
- Niekoniecznie. Wysyłamy cię do Niemiec, do Dortmundu, tylko najpierw czy się zgadzasz? - kiedy to usłyszałam, usiadłam. Serio, Dortmund? Jasne, że nie chce tam jechać, tym bardziej teraz kiedy wiem, że Marco ma kogoś. On i to miejsce to teraz ostatnia rzecz na jaką mam ochotę. Ale co zrobić, może będę w drugim końcu miasta? Oby...
- No tak, zgadzam się, potrzebuję tej pracy..
- No to super, w takim razie nic się nie zmienia z wyjątkiem miejsca. Za 2 godziny widzimy się na lotnisku, do zobaczenia.
- Do widzenia. - pożegnałam się i wsiadłam do taksówki, która już czekała.

Przez cały lot nie odezwałam się słowem do mojej szefowej, która poleciała ze mną w celach bardziej organizacyjnych. Ciągle myślałam o jednym, że los znowu stawa mi Dortmund na drodze. Może to znak? Może powinnam zakończyć pewne sprawy z tamtego miejsca, aby móc żyć w spokoju. Ta niedokończona rozmowa na lotnisku, suche pożegnanie, ciągle siedziały mi w głowie. Nie tak to wszystko miało wyglądać. Muszę się spotkać z Marco. Muszę, po prostu muszę z nim w końcu szczerze porozmawiać...
Wylądowaliśmy. Rozejrzałam się po lotnisku, jeszcze dwa miesiące temu żegnałam się tu ze wszystkimi, a teraz.. kto wie, może będzie to dla mnie nowy start...