piątek, 16 maja 2014

Rozdział 19

- Wziął pan wszystko? Lekarstwa spakowałam panu do torby. Może pojadę z panem na lotnisko? - zasypałam pana Edmunda pytaniami i informacjami. Pan Edmund na święta wyjeżdża do swojego syna, ma wrócić po nowym roku. Zdziwiłam się, że lekarz pozwolił mu na lot, tym bardziej, że niedawno przecież był w sanatorium. Ale nie mnie to oceniać, ja medycyną się nie zajmuję.
- Tak, wszystko mam. Nie trzeba , poradzę sobie. - uśmiechnął się serdecznie.
- Mimo wszystko pojadę z panem. Muszę wiedzieć, że dojechał pan bezpiecznie i na czas.
- Oj Iga, martwisz się o mnie bardziej niż moje własne wnuki. Twoi dziadkowie muszą mieć wielką pociechę z ciebie. - odpowiedział.
- Moi dziadkowie nie żyją. A pana na prawdę bardzo polubiłam. Szczerze powiedziawszy to jest pan dla mnie jak taki "przyszywany" dziadek. - uśmiechnęłam się.
- Nawet nie wiesz jak bardzo mnie cieszą twoje słowa. - pan Edmund podszedł do mnie i mnie przytulił. Poczułam się jak kilka lat temu, kiedy to mój prawdziwy dziadek brał mnie na kolana, głaskał po głowie i po prostu cieszył się moją obecnością. Bardzo zżyłam się z tym człowiekiem, u którego obecnie mieszkałam. Zawsze pomagał mi w miarę możliwości, kiedy miałam gorszy dzień starał się podnieść mnie na duchu, co muszę przyznać zawsze mu się udawało. Taki dziadek i ojciec to prawdziwy skarb.
- No dobra, musimy iść, taksówka już czeka a nie możemy się spóźnić. - wzięłam bagaże i ruszyliśmy na lotnisko. Po blisko godzinie pan Nowak już był w samolocie, oczywiście wcześniej żegnając się ze mną jak gdybyśmy mieli się więcej nie spotkać.
     W drodze powrotnej postanowiłam wstąpić do sklepu na małe zakupy.  Za dwa dni sama miałam lot do Polski, gdyż za tydzień Boże Narodzenie, a nadal nie miałam prezentów dla rodziców. Wyszłam z założenia, że tu prędzej coś kupię niż w polskich sklepach. Przeglądając dział z perfumami, zadzwonił mój telefon:
- Tak słucham? - spytałam.
- Hej Iga - usłyszałam  głos Marcela - pamiętasz jak ci mówiłem o naszym spotkaniu wigilijnym?
- No coś tam wspominałeś, a co?
- Sory, że tak w ostatniej chwili ale ta impreza jest dzisiaj. Mam nadzieję, że nie masz żadnych planów?
- Dzisiaj? W zasadzie nie mam, ale muszę się jeszcze spakować, zrobic zakupy na święta i takie tam. Sory ale chyba nie dam rady... - odpowiedziałam wymijająco. Nie miałam ochoty na spotkania, na których na sto procent będzie Reus. Do tej pory udawało mi się jego oraz Caro nie spotykać, nie chciałam tego zmieniać.
- Dobra, narazie. - odpowiedział i się rozłączył. Dosyć gładko to przyjął, byłam pewna, że będzie mnie namawiał, pomyślałam. Cóż, tak widać bardzo mu zależy na mojej obecności. Pomyślnie ukończyłam zakupy i wróciłam do mieszkania. Byłam padnięta, o pakowaniu nawet nie chciałam myśleć. Koc, gorąca herbata i film, o tym teraz tak na prawdę marzyłam. Jednak moje marzenia legły w gruzach, gdy do domu wparował Marcel. Bez pukania.
- Co ty jeszcze nie gotowa? - spytał zdziwiony. - Za dwie godziny impreza.
- Mówiłam przecież, że nie idę. - odparłam.
- A ja z tego co pamiętam to mówiłem, że zaciągnę cie tam siłą.
- Próbuj. - zaśmiałam się.
- Nie no serio, masz być. - próbował mnie przekonywać, kiedy zobaczył moje spojrzenie dodał - Nie chcesz tam być, bo będzie Marco, tak?
- Oczywiście, że nie. - zaprzeczyłam natychmiast. - Mówiłam ci, że muszę się spakować.
- Jasne, mnie nie okłamiesz. Kiedy się wreszcie przyznasz, że coś do niego czujesz?
- Nigdy, bo to nie prawda. On jest z Caro i życzę im wszystkiego co najlepsze. Może i kiedyś coś między nami się rodziło, ale to był zwykły epizod, który nie ma już miejsca i każdy idzie swoją drogą. - wytłumaczyłam mu, nie wierząc w żadne swoje słowo.
- Dobra, jak uważasz. W takim razie daje ci godzinę, ja tu poczekam. - odparł niewzruszony i usiadł na kanapie zakładając ręce. Odetchnęłam ciężko i poszłam się szykować.


*MARCO*


Totalnie nie chce mi się iść na to spotkanie wigilijne. Ale muszę, Marcel się nakręcił, termin też podpasowany głownie pod nas, czyli chłopaków z BVB bo jutro nie ma treningu, głupio byłoby teraz zrezygnować. Usiadłem ciężko na kanapie, byłem zmęczony dwugodzinnym treningiem, trochę wytchnienia dobrze mi zrobi.
- Marco! Dlaczego siedzisz? Idź bierz prysznic, ubieraj się. Przecież zaraz idziemy do Marcela! - naskoczyła na mnie od razu Caro. Tak, zamieszkaliśmy razem. Może to i szybko, bo jesteśmy ze sobą dopiero dwa tygodnie, no ale znowu taka świeża para to z nas nie jest.
- Jest jeszcze czas, a ja muszę odpocząć. Przed chwilą wróciłem z treningu jakbyś nie zauważyła. - odparłem oschle.
- Owszem, zauważyłam. Twoja torba i ubrania leżą rozwalone po całym przedpokoju. To samo buty, mógłbyś to trochę ogarnąć!
- Jestem zmęczony. - przesylabizowałem sarkastycznie. - Po za tym mogłabyś się ze mną przywitać, a nie od progu zasypujesz mnie pretensjami. Daj mi pół godziny, w tym czasie się umaluj czy coś. Znając życie to jeszcze ja będę na ciebie czekał.
- Bardzo śmieszne. Chodź lepiej pomóc mi wybrać sukienkę. Totalnie nie wiem co założyć... - złapała mnie za rękę i pociągnęła w stronę garderoby. Coraz mniej podobało mi się to wspólne mieszkanie. Nikt mi wcześniej nie mówił co mam robić, kiedy sprzątać, kazać wybierać w co się ubrać, cieszyłem się świętym spokojem. Ale cóż, chciałem to mam. Kocham Caro - to muszę przyznać.


*IGA*

- Jestem gotowa, możemy iść. - poinformowałam Marcela, wychodząc z pokoju.
- Ulala, coś czuje, że niejedno serce zostanie dzisiaj złamane. Super wyglądasz. - pochwalił mnie Marcel.
- "Chyba tylko moje" - pomyślałam.
- Dobra, idziemy. Pomożesz mi jeszcze przygotować kilka rzeczy. - powiedział mój przyjaciel i udaliśmy się do jego domu.
        Po dwóch godzinach jego dom był już pełny ludzi. I tak jak myślałam, pojawił się również Marco Reus ze swoją ukochaną. To miało być kameralne spotkanie wigilijne, a póki co jest tu chyba pół Borussi Dortmund. Większości z nich nawet nie znam. Podzieliliśmy się wszyscy opłatkiem, aby tradycji stało się zadość i zaczęła się prawdziwa impreza, która już wiem jak wygląda w ich wykonaniu - alkohol, tańce itp. Tu chyba nikt nie przejmuje się postem... Udawało mi się unikać Reusa, z Caro zamieniłam może dwa słowa z racji tego, że podeszła do Cathy, z którą ja głównie spędzałam czas. Głupio by więc było nawet się nie przywitać. Ciągle czułam na sobie spojrzenia Marco, mimo to nie nawiązywałam z nim nawet kontaktu wzrokowego.
      Pogoda, mimo, że był koniec grudnia, była wyjątkowo ładna. W środku było na prawdę gorąco, postanowiłam więc wyjść na balkon. Zabrałam ze sobą kieliszek szampana i po chwili wpatrywałam się w gwieździste niebo.
- Przepraszam. - usłyszałam czyjś głos za plecami. Był to Marco.
- Nic mi nie zrobiłeś, żebyś miał mnie przepraszać. - odpowiedziałam.
- Ja uważam inaczej. Wiesz chyba o czym mówię...
- O tym, że jesteś z Caro, tak? - pokiwał twierdząco głową - To nie moja sprawa. Kochacie się, jesteście szczęśliwi, tylko to się liczy. Między nami nic nie było, więc jednak nie masz mnie za co przepraszać.
- Skoro nic nie było, to dlaczego mnie unikasz? - spytał, patrząc mi prosto w oczy. Odwróciłam głowę, nie mogłam znieść jego spojrzenia i okłamać go prosto w twarz.
- Nie unikam cię, jest tu sporo ludzi. Trudno więc znaleźć chwilę dla każdego.. - odpowiedziałam wymijająco.
- Proszę cię. Nie mówię o dzisiejszym wieczorze choć i tak nie wierzę w ani jedno słowo, które przed chwilą powiedziałaś. Jak wychodzę z domu i widzę ciebie, odwracasz głowę w drugą stronę. Kiedy mijam cię samochodem, udajesz że sprawdzasz coś w telefonie. Nie odpisujesz na smsy. Nadal twierdzisz, że wszystko jest okej i mnie nie unikasz?
- Ja... - nie skończyłam, gdyż na balkon wparowała Caro.
- Tu jesteś kochanie, wszędzie cię szukałam. Chodź do środka, zatańczymy. - pociągnęła Marco, totalnie mnie ignorując. Zauważyłam wkurzone spojrzenie Marco, ale nie protestował  i poszedł z nią do środka.
- Żaden Reus nie popsuje mi dzisiaj humoru. Przyszłam  się bawić, więc bawić się będę. - postanowiłam w duchu i ruszyłam na parkiet.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę nie używać wulgaryzmów, szanujmy się nawzajem :)